Rozdział 7 Gra, złość i ponowne spotkanie
Po
zakupach zrobionych specjalnie na ale zieloną noc, Ana i Marcel wracali do
hotelu.
-O
której wracają wszyscy dzisiaj?
-Z
tego co zapamiętałam patrząc na grafik Dominiki, wracają na kolacje.
-Wow
to chodzimy teraz w szamać może obiad, bo w Hotelu nie mamy wykupionego.
Ruszyli
w stronę fast foodu i zamówili sobie frytki, cole i burgery na wynos, (mniam).
Znaleźli jakiś park i zaczęli jeść na świeżym powietrzy, było nawet dobrze, ale
trochę się Anie zaczynało nudzić.
-Co
będziemy robić do ich powrotu?
-Dobre
pytanie.
Z
oddali zbliżała się do nich grupa dresów, nie zwracali na nich zbytnio uwagi,
dopóki jeden z nich nie rozpoznał Any.
-Piękna,
a ja cię szukam po całym mieście, czemu zniknęłaś wczoraj.
-Sorry,
ale nie chciałam patrzeć jak bije cię dziewczyna, Źrebak.
-Wpadniesz
dzisiaj?
-Nie,
ale co robicie teraz, bo mamy wolne popołudnie?-Rzuciła oczami na leniwca
siedzącego na ławce.
-U
stary, spóźniłeś się, twoja lasęcja ma już chłopaka.- Zygfryd zaczął się z
niego cicho śmiać.
-To
twój chłopak?- Zapytał zawstydzony Źrebak.
-Ten
dureń, moim chłopakiem, nigdy w życiu.-Na te słowa wyrósł mu banan na twarzy.
-No
to chodzicie z nami, idziemy pograć w kosza ulicznego.
-No
to super, ja jestem z tobą w drużynie.-Marcel parsknął śmiechem.
-I
tak przegrasz, nie jesteś najlepsza w kosza.- Pokazała mu język.
-Jeśli
nie chcesz to nie musisz z nami iść.
-Idę,
chce popatrzeć jak się zbłaźnisz.
-Ej
brachu, nie jeździj tak po pięknej.-Krzyknął ktoś z dresiarzy.
-Nie
przejmujcie się tym ułomnym dzieckiem, chodzimy pograć.
-No
brawo, w końcu masz fanklub.-Po tych słowach zmilkł i szedł na samym końcu patrząc
gdzie idziemy.
Trafili
na boisko do kosza, które wyglądał na taki wyjęte z filmu. Beton zamiast
parkietu, stalowe surowe kosze i siatka ogradzająca cały teren. Dobrała się do
nich jeszcze jedna para, był to Zygfryd ze swoją dziewczyną Kilerem i zaczął
się mecz dwóch na dwóch. Ana z Źrebakiem wygrali całe to spotkanie w mgnieniu
oka, bo Kiler przykleiła się do Zygfryda i powiedział że nie wypuści swojego
słoneczka.
-Ale
wygrana, gdyby nie ta zakochana para przegrałabyś z kretesem.
-Tak
no to dawaj ty z Bananem kontra ja z Źrebakiem.
-No
dobra szybko się to skończy.
Zaczęli
grę, Źrebak krył Banana, bo wiedział co może zrobić, a Matsuo wysłał do paszczy
lwa, chciała zabrać mu piłkę, a on odkręcił się i rzucił czysto z linii rzutów
osobistych. Zaczęli z pod kosza podała do Źrebaka, a on też trafił czysto i tak
rzucali cały czas aż w końcu jej drużyna wygrała i zaczęła się obściskiwać
z Źrebakiem tak gwałtownie, dogłębnie że
aż zabrakło jej tchu.
-Sorry
że przeszkadzam Romeo i Juli, ale Julia musi wrócić ze mną na kolacje, bo
inaczej będziemy mieli przechlapane.
-Ale
z ciebie ponury gości myślałem że jesteś zabawniejszy.
-Ja
nie zadaje się z prostakami.-Jak zwykle się wywyższał.
Pac!
Dostał jak zwykle za swoje.
-
Ogarnij się to że twóji rodzice mają kupę szmalu, to nie oznacza że możesz się
tak zachowywać.
Nowi
znajomi zrobili duże oczy.
-Nie
przejmujcie się tym nadzianym dzieciakiem, on jeśli chce to zamawia sobie
profesjonalne dziwki.
-Czyli
ty też się do nich zaliczasz.- Szepnął jej to do ucha, tak że zrobiła się
czerwona.
-Nie
ważne, muszę spadać.- Ucałowała mocno Źrebaka.- Spotkajmy się dziś o tej samej porze
co wczoraj.
Zabrała
Marcela za ucho i ruszyli w stronę Hotelu.
-Wiesz
że właśnie pokazałaś że wczoraj się z nimi spotkałaś?
-Cicho
bądź, po co wystrzeliłeś z tym co mi powiedziałeś na ucho?
-Bo
chciałem spytać czy mógłbym u ciebie wykupić usługi na długie wieczory.
-Jasne
że nie, to był jedno razowy incydent i się nie przyzwyczajaj.
-A
myślałem.
-To
nie myśl, bo ci nie wychodzi Kagahi.
Po
tych słowach nie odezwał się do niej już ani słowem.
W
hotelu czekali jeszcze na wycieczkę, która wraca z zwiedzania Shimo. Czas cały
czas się dłuży i jeszcze wydłużał. W końcu w drzwiach zobaczyli cały tłum
wygłodniałych wilków.
-O
i jak wasza rozmowa z Pedagogiem?-Spytała ciekaw Dominika.
-Zapytaj
Pani Pedagog, bo to chyba on potrzebuje teraz pomocy Psychiatry.
-Co
wy rzęście jej zrobili.-Przestraszyła się.
-My
nic, jeszcze nic.
-Głąbie,
przymknij się. Pani stwierdziła że jesteśmy nie normalni i postanowiła się
trzymać od nas z daleka.
-Wy
naprawdę powinniście trafić do oddziału zamkniętego.
-E
byłem tam, wyrzucili mnie pierwszego dnia.-Wtrącił się Marcel.
-Nie
kłam byłam tam z tobą i strażnik sam otworzył nam drzwi żebyśmy wyszli,
oczywiście było to strasznie dawno.
-Nie
było tego w waszych aktach.
-Wiemy,
my sobie żarty stroimy.-Zaśmiała się przez chwile.-A teraz na poważnie to
prawda.
Dominika
zamarła w bezruchu, bo nie umiała stwierdzić czy mówi prawdę.
-Hej
i coś ty jej zrobiła.
-No
co tylko koloryzowałam, to ludzie nie znają się na aluzjach.
Widocznie
się otrząsnęła po tych słowach, lecz nic więcej nie powiedział. W tedy Ana zauważyła
Virginię i rzuciła się jej na szyje by odstawić następną szopkę.
-Gdzieś
ty była?-Ucałowała ją po policzkach.- Czemu zniknęłaś?
-Zajmowałam
się drugą klasą.-Zdziwiła się na jej widok i oto właśnie chodziło.
-Zaskoczona?
-Bardzo.-
Wtedy zerknęła na jej oczy i zauważyła w nich pustkę.
-Co
tam się działo, opowiadaj?-Jadła jej już z ręki, tak jak wszyscy którzy poddają
się pod apatią, jedynie na ciołka to nie działało.
-Połaziliśmy
tylko po skoczniach, zwiedziliśmy jakieś muzeum i połaziliśmy po górach.
-E
same nudy.-Wypuściła ją z uścisku.
Marcel
przyłączył się do szopki i wciągnął w to Wojtka, który częściowo mu się
opierał.
-Jak
ci się podobało?-Zaczął szargać jego włosy.
-Nudy
jak to stwierdziła Ana.-Wiedział jak się ich zbyć, w końcu znał się z Marcelem
od małego.
-Wiesz
że miałem ci się odpłacić za butelkę.
-Myślałem,
że ujdzie mi ten jeden raz na sucho.
-I
tak się z tobą policzę.-Puścił go.
Wszyscy
zamarli, bo nie wiedzieli że byli też największymi chuliganami w szkole i nie
było osoby, która by o nich nie słyszała w gimbazie, nazywali ich wtedy
szatańskie anioły, choć nie do końca wiadomo, dlaczego anioły zazwyczaj tylko
psocili.
Zeszli
do kuchni i szybko coś zjedli, a nie wiadomo skąd pojawił się Wojtek i
wyciągnął ją na chwile, tłumacząc się że chce pogadać.
-Co
się stało?- Spytała z pustką w głowie.
-Nic,
już jest noc, więc uważaj na siebie i pamiętaj że musisz się jakoś kryć.-Poczochrał
mi włosy i wrócił do sali, a ona za nim z
rozmyślaniami o co mu chodziło.
-Głąbie
nie umiesz jeść.-Parsknęła do Marcelka.
-Umiem,
mam lepszą etykietę od twojej.
-Oj,
nadziany synek mamusi zna etykietę.
Wszyscy
zaczęli się dziwić, bo przed chwilą współpracowali, a teraz rzucają w siebie
błotem, a raczej jedzeniem.
-A
masz.- Dostał ciastkiem z kremem w twarz.
-Ah
tak.-Rzucił we nią naleśnikiem i tak skończyli po bitwie na jedzenie u ich wychowawcy na Dywaniku.
-Przepraszamy
trochę nas poniosło.
-Poniosło
to chyba ciebie. Normalni ludzie nie rzucają w siebie jedzeniem.
-Ah
tak ciekawe czyja to wina że ja też jestem cała w jedzeniu?
-Przestańcie
wreszcie, ile można.-Podniosł głos.-Jeden dzień możecie być cicho?
-Raczej
to nie możliwe działamy na siebie jak płachta na byka.
-Nie rozumiem, co wy wyprawiacie?
-Jak to co wyprawiamy? Przecież jesteśmy na wyjeździe integracyjnym.
-Nie oto panu chodzi, debilu.
-Anecia nie wkurzaj mnie!
-Marcelusiu nie przeginaj!
-Cicho być. Rozmowę dokończymy jutro rana, a teraz zmykać mi do pokojów.
Oni jednak zamiast się rozejść, poszli się przewietrzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz